WSTĘPNIAK

Wszystko ma swoją historię.

Wszystko jest gdzieś zapisane. Nie zawsze jest to opis tradycyjny przy pomocy znaków pisarskich. Nie zawsze są to zapisy celowe-kronikarskie, a więc przemyślane. Również gleba i skały, odciśnięte w nich ślady przeszłości, są olbrzymim źródłem wiedzy o tamtym, minionym świecie… Szukajcie, a znajdziecie. Gdy już przeminie okres dzieciństwa, które, jak naszego pokolenia, było… Sielskie anielskie… Gdy już przeminie młodość, niejednokrotnie… Górna i durna… (że zacytuję Poetę), przychodzi czas dojrzałości, czas przemyśleń i refleksji, czas obrachunku z życiem. Nie musi być to jednak… Wiek męski, wiek klęski.

Coraz częściej powracamy myślami do okresu dzieciństwa i młodości. Przypominamy sobie naszych najbliższych: rodziców, dziadków, ich sąsiadów, ongiś usłyszane, a dzisiaj zapomniane zdarzenia i historie. Przypominamy sobie krajobrazy z lat dzieciństwa i młodości, domy i drzewa, których już niestety nie ma i nigdy nie będzie.

Zadajemy sobie wtedy pytania: a jak było jeszcze wcześniej. Jak i gdzie, żyli nasi Przodkowie? Z początku, wydaje się nam, że są to pytania bez odpowiedzi. Ludzie, którzy mogli nam o tym opowiedzieć, już odeszli. Mieliśmy z nimi porozmawiać, zapytać się o to i owo, ale nie zdążyliśmy. Odeszli niespodziewanie. Nie w porę. Wszyscy nieustannie odchodzimy w przeszłość (Verdi).

Przypominam sobie, jak kiedyś przed laty, przyszła do mojego rodzinnego domu w Siarach na dole, dawno już nieżyjąca sąsiadka, pani Maria Zachariaszowa (primo voto Tokarzowa). Wyjęła jakieś zawiniątko, w wyszywanej chusteczce, rozłożyła z pietyzmem na stole, rozwinęła. Była to spora garść, cienkich i delikatnych, może bośniackich, porcelanowych skorupek. Pani Maria zwróciła się do mnie w te słowa.

– Jakbyś mi to, Szczepku, jakoś posklejał, bo to jest pamiątka z Częstochowy, od mojego pierwszego męża, jakeśmy tam zaraz po ślubie pojechały.

– A co to takiego jest? – zapytałem zaciekawiony.

– A, to jest… figurka Matki Boskiej – odpowiedziała pani Maria. – Spadła mi kiedyś z półki, takiego domowego ołtarzyka i się rozbiła. Teraz, jak umarł już mój drugi mąż, Jacenty, to chciałabym jeszcze na nią popatrzeć i powspominać.

Chociaż sprawa wydawała się beznadziejna, a ja, posiadając już własną rodzinę i sporo obowiązków, nie mogłem jakoś staruszce odmówić (była już wówczas, gdzieś pod osiemdziesiątkę).

Dlaczego to wspomnienie przytaczam?

Otóż, z domem pani Marii wiąże się niecodzienne zdarzenie. Był to jeszcze stary, drewniany dom, z tak zwanym gankiem. Pewnego dnia, w latach osiemdziesiątych dwudziestego wieku, dom ten nawiedził… ks. kardynał Karol Wojtyła, we własnej osobie.

W tym miejscu, jak przypuszczam, szanowny czytelnik zapewne wykrzyknie:
– No nie, tym razem to już przesadził!

Otóż nie. Nie przesadziłem, szanowny czytelniku. Ksiądz kardynał Karol Wojtyła, bywał częstym gościem tych okolic. Wędrował po wzgórzach parafii Sękowskiej, szlakiem walk swego ojca, sierżanta Wojtyły, żołnierza austriackiej armii w pierwszej wojnie światowej. Kardynał Wojtyła wędrował w towarzystwie swoich kolegów księży, ale także z młodzieżą.

W przypadku, który opisuję, wizytował również parafię Sękowską. Podczas tej wizytacji, odwiedzał również obłożnie chorych parafian. Odwiedził wówczas dom Zachariaszów w Siarach, Nadole, gdyż któreś z tego małżeństwa było obłożnie chore; bodajże, Jacenty, także żołnierz austriackiej armii z czasów I Wojny światowej. Dom Zachariaszów sąsiadował o przysłowiową miedzę, od północy, z Mikrutówką, a od południa, z posesją i domem Piotra Białoboka, skąd wywodzi się ks. dr. Jan Białobok, nieco młodszy kolega, ks. kardynała Wojtyły. To właśnie w domu Białoboków, kardynał Wojtyła, zwykł spożywać posiłki, podczas tutejszej bytności. Podczas opisywanej wizyty, jak to było w miejscowym zwyczaju, w domu chorego, zebrali się najbliżsi sąsiedzi i rodzina. Była tam również moja Mama, Helena Karolowa (żona mojego Ojca, Karola Mikruty).

Po zakończonych sprawunkach przy chorym, po odśpiewaniu religijnych pieśni obrzędowych przez obecnych tam ludzi, ks. kardynał Karol Wojtyła usiadł wśród zebranych i sporą chwilę rozmawiał, a nawet żartował, opowiadając jakąś zabawną przygodę, jaka Go spotkała w górach podczas wyprawy na narty. Gdy, zaproszony na obiad do Białoboków, odchodził, moja Mama Helena, stojąca najbliżej, pospieszyła podać Mu płaszcz. Zapamiętała, że był dosyć ciężki. Było to późną jesienią lub wczesną wiosną. Obydwoje Zachariasze wkrótce pomarli: Maria, w 1973,  a Jacenty, w 1976 r.(?).

Tak się złożyło, że podczas słynnego konklawe, w roku 1978, byłem u mojej Mamy Heleny. Tak jak wszyscy Polacy, czekała, przed włączonym telewizorem, na słynne słowa: …Habemus papam, po których usłyszeliśmy: – …Kardinalem Wojtyła, a następnie, zobaczyliśmy w znajomym oknie watykańskim, papieża… Jana Pawła drugiego.

– To przecież ja Go znam! – Wykrzyknęła moja mama Helena. – Podawałam Mu płaszcz u Zachariaszów.

Czy mogłem, czy miałem prawo, nie wspomnieć o tej znajomości, mojej Mamy Heleny, z Ojcem świętym? Przecież, to też jest cząstka historii Siar.

Gdy mowa o znajomościach z papieżem Polakiem, Janem Pawłem II.

W dniu 19 sierpnia 2002 roku. Ostatnia, pożegnalna pielgrzymka do Polski.

W znajomym oknie pałacu biskupiego w Krakowie, Papież ukazuje się z przylepcem na twarzy. Efekt jakiegoś upadku. Odwołano lub zmieniono jakąś część programu wizyty. Oficjalny komunikat głosił: Ojciec Święty jest chory.

W dniach, 20 lub 21 sierpnia, 2002 r., jestem w swej skromnej pasiece na Mikrutówce, w Siarach Nadole (aktualnie w Gorlicach przy ul. Jana Kochanowskiego). Piękna, słoneczna pogoda wczesnego popołudnia. Prawie bezchmurne niebo.

W pewnym momencie, od strony północnego-zachodu, słyszę charakterystyczny pomruk śmigłowca. Dosyć rzadki to gość w tych stronach. Pomyślałem, że sanitarny, do miejscowego szpitala. Gdy warkot niby znany, acz dosyć dziwny, zaczął narastać, podniosłem głowę i jąłem wypatrywać obiektu, który czyni taki rumor. Zobaczyłem nie jeden, lecz dwa nadlatujące śmigłowce. Leciały prosto na mnie, na wysokości około 200m. Rozpoznałem charakterystyczne, żółto – białe znaki papieskie. W okrągłym oknie jednego z nich była widoczna jakaś postać i zarys twarzy. Śmigłowce przeleciały po przekątnej, ponad moją pasieką kierując się na południe, nad widoczną z tego miejsca, wysmukłą wieżę gotyckiego, nowego kościoła w Sękowej (ok. 1,5 km w prostej linii). Znad nowego kościoła zatoczyły szeroki łuk na zachód, w kierunku odległego o 0,5 km, starego, zabytkowego drewnianego kościoła. Latały tak nad tymi kościołami sporą chwilę, po czym, powiększając elipsę lotu, zataczały coraz szersze kręgi, nad obszarami Sękowej, Siar, aż po Dominikowickie wzgórza. Po, około 30 minutach takich manewrów, odleciały w kierunku przybycia.

Jestem pewien, że był to przelot pożegnalny Karola Wojtyły ponad terenem walk jego ojca – żołnierza austriackiej armii podczas Gorlickiego Przełomu, 2 maja 1915 roku. Teraz wiemy, że było to pożegnanie ostatnie. Może Ojciec Święty też o tym wiedział.

Moje pożegnanie Papieża Polaka, zostało mi podyktowane podczas oglądania w telewizorze uroczystości pogrzebowych.

 

E p i t a f i u m.

Na trumnie Twojej, Janie Pawle II,
Prastarą Biblię czytał… Boski Wiatr.
Po Ewangeliach, gdy w ostatnią drogę
Wyruszyć miałeś, aby spocząć Tam…
Kartę po karcie przewracając prędko –
Jako dni życia – zamknął Księgę… Sam…
Nad bazyliką, wysoko na niebie, ptak-
Orzeł Biały, rozpiął skrzydła swe.
I do Ojczyzny; Krakowa, Wadowic…
Na ostrych piórach, przeniósł… ImięTwe.

W głębokim smutku i z szacunkiem.
Gorlice, 08 kwietnia, 2005 roku.

 

Szanowny czytelnik wybaczy mi te dywagacje od zasadniczego tematu, których nie mogłem sobie odmówić.

Powracając do przerwanego wątku, z porcelanową figurką pani Marii… Co najmniej tydzień siedziałem wieczorami nad tymi skorupkami, składając je i przypasowując do siebie, na dostępnym wówczas kleju uniwersalnym. W zawiniątku pani Marii, zabrakło jednak jednego fragmentu, jednej małej trójkątnej skorupki.

Po wyschnięciu kleju i oczyszczeniu, podbarwiona na niebiesko figurka, znów była względnie cała i dała się postawić pionowo. Wprawdzie wyglądała jak ów gliniany, rozbity i podrutowany garnek na drewnianym, wiejskim płocie, ale nadal była piękna, swą bośniacką, porcelanową urodą.

Pani Maria, bardzo się z odzyskania pamiątki ucieszyła, a ja z wdzięczności otrzymałem faskę prawdziwego, pachnącego domowego masła, wyklepanego pieczołowicie w drewnianej maślnicy. Było to prawdopodobnie ostatnie prawdziwe masło wiejskie, które spożywałem. Oczywiście, z chlebusiem.

Dlaczego przytoczyłem tę historyjkę? Po pierwsze, dlatego, że jest w niej podkreślenie faktu, że z wiekiem powracamy myślami do przeszłości.

Po wtóre, że nawet, z drobnych okruchów wspomnień, z cienkich skorupek zapisów, bezkształtnych zrazu fragmentów, zdawkowych zdań wyłuskanych z różnych, zachowanych gdzieś dokumentów: książek, szpargałów, przy sporej determinacji i cierpliwości, można z nich złożyć w miarę pełny kształt, oddający przynajmniej przybliżony wygląd lub wyobrażenie pierwowzoru; krajobrazu, osady, mieszkańców, obyczajów, tamtego życia.

Uprawiając, na Ojcowiźnie, w Siarach Nadole, mały płachetek ziemi, zwany działką, a stanowiący ongiś, trzy części roli kmiecej moich zacnych Przodków, co raz to natrafiam na różne gliniane skorupki. Zbieram je skrzętnie, oczyszczam, przemywam i staram się coś z nich złożyć. Jedne są bez polewy, z surowej wypalane gliny; inne, ręcznie malowane w jakieś wzorki, zygzaki i paski. Są wśród nich kolorowo polewane i wypalane. Zdarzają się głowice glinianych fajek zwanych zapiekankami. Ucha od garnków i garnuszków, jakieś gwizdki, czy proste instrumenty muzyczne. Na niektórych, można jeszcze zagwizdać, czy też zagrać. Wszystkie zapewne z chłopskich zagród. Ale trafiają się również skorupki porcelanowe z pobliskich dworów, w Siarach i Sękowej. Wszystkie te skorupki znalazły się na okolicznych polach za sprawą częstych ongiś, wylewów miejscowych, dzikich i okrutnych nieraz, rzek; Sękówki (zwanej w starych dokumentach: Ropa mniejsza, Ropica sękowa) i potoku Siara (ale również pisanego Sara).

Nie uda się z tych zbieranych skorupek złożyć garnka, miski, czy też filigranowej dworskiej filiżanki. Można z nich jednak dużo wywnioskować o życiu ludzi, którzy je wykonali i używali.

Od czasów Szkoły podstawowej, do której uczęszczałem w Siarach, interesowałem się historią. Zarówno tą ogólną, jak też wycinkową – lokalną. Niestety, w Siarskiej Szkole nie mieliśmy nauczyciela historii z prawdziwego zdarzenia. W latach pięćdziesiątych były w tej Szkole tylko dwie panie Nauczycielki, które uczyły wszystkich przedmiotów. Na lekcje religii chodziliśmy pod stary kościółek w Sękowej. Tam, pod jego sobotami, mając nad głowami szesnastowieczną, drewnianą budowlę (w większości zrekonstruowaną), słuchaliśmy pięknych wykładów ks. kapelana, kanonika Juljusza Suchego, proboszcza parafii Sękowa. Oprócz podstawowej nauki katechizmu i liturgii, przekazywał nam sporą wiedzę historyczną o parafii. Z pobliskiej plebani przynosił mocno już podniszczone, stare księgi parafialne. Wyszukiwał w nich i pokazywał nam zawarte tam zapisy naszych Przodków, ciekawe zapisy kronikarskie, poprzednich księży proboszczów tej parafii, np.: o wylewach miejscowych rzek. Kto chciał, to zapamiętał; ja również zapamiętałem – sporo.

Gdy, już jako około pięćdziesięcioletni mężczyzna, zacząłem zbierać te skąpe okruchy wiedzy; w temacie historia wsi Siary, udało mi się do owych, ocalałych w większości, po zniszczeniach pierwszej wojny światowej, ksiąg parafialnych, dotrzeć i do nich zajrzeć. Wyłuskiwałem z nich owe okruchy – skorupy wiedzy o swoich przodkach, o ich sąsiadach, o wsiach parafii Sękowa. Poszukuję również w archiwach parafii sąsiednich: Gorlic, Kobylanki, Szymbarku.

Ale to dopiero początek moich poszukiwań. Rozpoczynam penetrację w Archiwum Królewskim na Wawelu, w Pracowniach Polskiej Akademii Nauk, w Pałacu Biskupim w Krakowie, w Archiwum Wojewódzkim w Skołyszynie, w Muzeum Regionalnym PTTK w Gorlicach, w instytucjach muzealnych Biecza, w bibliotekach Gorlic i Biecza. Wszędzie staram się pozyskać interesujące mnie fotokopie dokumentów, sporządzam kwerendy. Wreszcie zabiegam o konsultację i uzyskuję serdeczną pomoc państwa doktorstwa Ślawskich z Biecza – historyków Ziemi bieckiej. Szczegółowe informacje o źródłach umieszczę w jednym z podrozdziałów.

Jest jeszcze wiele miejsc źródeł historycznych, do których chciałbym dotrzeć. Chciałbym spenetrować Bibliotekę Ossolineum we Wrocławiu, Archiwa Przemyśla, Archiwum Diecezjalne w Tarnowie, Archiwa Bardyjowa i Preszowa w Słowacji. Chciałbym dotrzeć, do Archiwum Akt Dawnych w Warszawie.  Ale zapewne przyjdzie zostawić to już komuś innemu, może moim wnukom.

Składam te skrzętnie zbierane skorupki wiedzy o wsi Siary ponad piętnaście lat. Jest to niewątpliwie praca żmudna i mozolna, acz, nie ukrywam, dla mnie wielce pasjonująca    i przyjemna. Chciałbym z tych skorupek ułożyć jakiś logiczny i czytelny kształt. Niestety, nie będzie to całość skończona. Zawsze zabraknie tego jakiegoś kawałka, tej jednej skorupki.

Poukładajmy jednak to, co się uda złożyć. Brakujące fragmenty postawię w formie hipotezy, do ewentualnej weryfikacji. Może ktoś, kiedyś, znajdzie ten brakujący fragment  i umieści go na właściwym miejscu.

Mam nadzieję, że prawdziwi Historycy nie wezmą mi za złe, że wdarłem się w zakazane rewiry nauki. Że ośmielę się nawet nie zgodzić z niektórymi opracowaniami, uznanych autorytetów historii i sztuki i wysnuję oraz postawię śmiało nowe, własne hipotezy.

Wszak, broń mnie Panie Boże przed pomówieniem o zarozumialstwo i przemądrzalstwo. Chcę tylko ocalić od zapomnienia to, co da się jeszcze ocalić, zanim nas wchłonie czas i… Unia Europejska. Zanim zaokrąglą się kanty naszych indywidualnych skorupek i będziemy pasować wszędzie tam, gdzie nas po prostu przyłożą. GDYŻ NIKT JUŻ NIE BĘDZIE PAMIĘTAŁ, SKĄD SIĘ WZIĘLIŚMY I SKĄD PRZYSZLIŚMY.

Szczepan Mikruta

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s